wtorek, 1 lutego 2011

Powrót do domu

Wróciłem... Choć niesamowite dni w Paryżu dobiegły dziś końca to ciągle jestem podekscytowany niczym podlotek, który dopiero co rumieńcem się oblał po skradzionym pierwszym pocałunku.
To były szalone chwile obcowania ze światową modą i ludźmi bez reszty oddanymi tej sztuce sztuk wszelakich. Przywiozłem ze sobą nie tylko walizkę wypełnioną nieprzyzwoicie modną garderobą ale także elektryzujący i kosmiczny wręcz bagaż nowych doświadczeń, kontaktów i propozycji.  Jedyną rzeczą jakiej mi tam brakowało był czas. Miałem tak napięty harmonogram, że z trudem łapałem przysłowiowy oddech. Śmiało mogę stwierdzić, że był to pracowity i owocny wyjazd. Oczywiście to Wam jako pierwszym wyjawię kilka z tym związanych moich sekretów, nie od razu,  wszystko w odpowiednim czasie.
Dzisiejszy zestaw jest niczym świeże pieczywo prosto z pieca, jest sumą najciekawszych i najważniejszych akcentów Paryskiego Tygodnia Mody. Nie mogłem się doczekać więc zdjęcie zostało zrobione tuż po moim przylocie, jeszcze na lotnisku, przez przesympatycznego Pana Witolda, któremu z tego miejsca jeszcze raz chciałem podziękować za pouczające rozmowy w biznes klasie Boeinga 767.
Zacznę od prawdziwego diamentu w tym zestawie czyli od płaszcza prosto od Versace. Nowy złoty wzór na kołnierzu i rękawach jest prawdziwym dziełem sztuki krawieckiej, a sam płaszcz jest jednym z 49 przywiezionych do Paryża na tydzień mody. Sam jestem zaskoczony, że udało mi się go posiąść i to praktycznie prosto z wybiegu. Spodnie z białej, cienkiej i delikatnej wełny są prawdziwym przebojem wśród kontestatorów stylu z za oceanu. Jako Europejczyk nie mogłem przejść obok tego faktu obojętnie, nabyłem więc spodnie sygnowane znakiem domu mody Valentino. Koszula w fantazyjnie wijące się kwiaty od Galliano jest tak niesamowita, że chciałoby się w niej chodzić na okrągło bez ściągania nawet przy kąpieli. Dodatki pochodzą z kolekcji Armani Prive i są dokładnie takie jakie być powinny w tym sezonie, czyli błyszczące, połyskujące, lśniące i mieniące się tysiącami kolorów.
Moje zakupy były jak polowanie lwic na guźce. Po złapaniu zdobyczy nie zjadałem jej od razu lecz odciągałem do kryjówki aby tam napawać się radosną konsumpcją. Inaczej mówiąc z wielkim nabożeństwem i szacunkiem całymi nocami przymierzałem zakupione cuda światowej mody, by potem włożyć je do walizki Hermès widocznej na zdjęciu i wylądować niczym Aleksander Macedoński na Okęciu.